Niniejszy artykuł to opisana przez growera krok po kroku uprawa bardzo znanej odmiany o nazwie Afghan Kush. Fari (imię zmienione) postanowił poszukać jak najbardziej oryginalnej odmiany Afghan Kush i ją wyhodować. Swoje przygody, przemyślenia i każdy postęp w uprawie opisał w poniższym grow reporcie.
Po za wspomnianą odmianą konopi Afghan Kush na rynku nasion marihuany istnieje wiele genetyk Kush. Zdecydowana większość z nich to hybrydy, które zostały wzbogacone o geny sativy lub innej indici. Critical Kush, O.G. Kush czy Lemon Kush to tylko niektóre z odmian, które z pewnością mają swoje zalety. W tym przypadku celem było znalezienie odmiany, która byłaby jak najbardziej autentyczna, ponieważ występuje ona naturalnie – jako jeden z wielu wariantów – w regionach górskich pomiędzy Afganistanem, Tadżykistanem i Pakistanem. Było jasne, że to przedsięwzięcie nie będzie takie proste.
Skąd Wziąć Jak Najbardziej Oryginalnego Afghan Kush?
Fari zaczyna swoją opowieść tak:
Na początku były poszukiwania, i to żmudne. Przebrnąłem przez morze informacji i domysłów na temat terminów „Afganistan” i „Kush”. Już dwa lata wcześniej podjąłem podobną próbę. Wtedy też szukałem odmiany afgańskiej, która byłaby jak najbardziej naturalna i pierwotna. Do tego celu wybrałem odmianę „Afghani Special” i uprawiałem ją na zewnątrz w 30 litrowych doniczkach. Wynik był całkiem przekonujący. Plony też były znaczne, brakowało mi jednak decydującego efektu fizycznego, dzięki któremu afgańskie zioło, a także jego żywice, regularnie się wyróżniają. Niekoniecznie mam tu na myśli poziom THC przekraczający 20 procent.
O wiele bardziej interesowało mnie połączenie fizycznego i psychicznego relaksu. Konkretnie to szukałem odmiany outdoorowej lub szklarniowej, która przy spożyciu umiarkowanej dawki byłaby w stanie dać mi lekkiego kopa i głęboko zrelaksować, a nawet ukołysać do łagodnego snu, a do tego niezbędna będzie drobna ilość CBD. Jednocześnie jednak nie chcę, by radość z obcowania z ziołem mnie powaliła lub psychicznie zbytnio podnieciła. To, że chcę się zrelaksować lub poczuć zmęczenie nie oznacza, że chcę przeżyć istny rollercoaster lub oddać się dzikim umysłowym grom.
Czy Znalezienie Plonodajnej i Odjechanej Odmiany Jest Niemożliwe?
Być może, ale wielokrotnie miałem przyjemność cieszyć się odpowiednimi żywicami i kwiatami. Stąd wiedziałem, że na miejscu jest odpowiedni materiał genetyczny. Reszta była kwestią szczęścia. Ale czy na rynku istniała w ogóle odpowiednia odmiana, która nie została wcześniej skrzyżowana z jakąś wymyślną hybrydą?
Po długich poszukiwaniach zdecydowałem się na odmianę Afghan Kush. Odmiana ta jest opisywana jako czysta rasa lądowa z regionu Hindukuszu. Prawdopodobnie znajduje się on gdzieś w rejonie Badachszanu. Brzmiało dobrze. Zgodnie z opisem działanie tego szczepu sięga od bardzo relaksującego do narkotycznego. Ponadto cena za tą odmianę jest naprawdę imponująca i zachęcająca. Dokładnie to, czego szukałem. Oczywiście pojawiły się też i krytyczne głosy ze strony hodowców na temat tej odmiany. Jedni mówią o kiepskich plonach, ale można przeczytać też o wspaniałych właściwościach leczniczych tej odmiany. To właśnie ten zakres opinii na temat danej odmiany odzwierciedla bogactwo jej różnorodności w przyrodzie. Nigdy na 100% nie wiesz, co się wydarzy. Na to właśnie liczyłem. Dla mnie wystarczyło zdobyć jeden lub dwa odpowiednie okazy z paczki dziesięciu nasion, które dla mnie odzwierciedlałyby duszę regionu Hindukush: zrelaksowany w codziennym życiu, ale zawsze gotowy na niespodziankę
Uprawa: Kiełkowanie
Kiełkowanie i uprawa sadzonek przebiegają u mnie zawsze według sprawdzonego schematu. Po kilkugodzinnym zanurzeniu nasion w wodzie, umieszczam je pomiędzy kilkoma lekko zwilżonymi warstwami gruboziarnistej celulozy. W moim przypadku uciekam się do papieru kuchennego, ponieważ oprócz zdolności zatrzymywania wilgoci, pozostawia on również dużo miejsca na powietrze. Całość umieszczam pomiędzy dwoma talerzykami w ciepłym miejscu i zazwyczaj nasiona kiełkują w ciągu następnych 24 do 48 godzin. Po wykonaniu tych czynności, ostrożnie sadzę sadzonki do doniczek z torfem. Tak było również w tym przypadku. Do tego celu użyłem sześciu z łącznie dziesięciu nasion. Resztę mam zamiar uprawiać osobno. Myślę, że zawsze dobrze jest mieć trochę rezerwy na wypadek, gdyby coś poszło nie tak.
Po 24 godzinach, pełen nadziei, po raz pierwszy zerknąłem na swoje maluchy. Ale jeszcze nic się nie wydarzyło. Pół dnia później nadal nic się nie działo i powoli zacząłem się zastanawiać, co sknociłem? Spokojnie, pomyślałem sobie. Jednak w ciągu następnych 24 godzin kilkakrotnie zdarzyło mi się, że drgnęła mi ręka w stronę kiełków. Wreszcie, prawie dwa i pół dnia po rozpoczęciu procesu kiełkowania, mogłem doświadczyć czegoś w rodzaju satysfakcji. Moje szczęście było jednak ograniczone, ponieważ tylko trzy z sześciu nasion wykiełkowały – i mimo usilnych starań, pozostałe trzy nie wykiełkowały już wcale.
Co za gorzka porażka dla moich ambicji, zwłaszcza, że w tym samym czasie inne odmiany kiełkowały z większym powodzeniem, ale co mogłem zrobić? Pod 18-watowym LSR, trzy siewki początkowo rozwijały się dobrze przy czasie świecenia 18/6, ale wkrótce dwie z trzech wykiełkowanych roślin pożegnały się z życiem z powodu niewytłumaczalnych okoliczności. To zmniejszyło moją pulę do tylko jednego egzemplarza. Około półtora tygodnia później byłem w stanie po raz pierwszy przesadzić mój ocalały skarb do doniczki o wymiarach 7×7 cm. Było to mniej więcej w połowie kwietnia.
Uprawa: Faza Wegetatywna
Zostawiłem młodą roślinę pod oświetleniem na kolejne dwa tygodnie w cyklu 18/6. Zawsze miałem z tym dobre doświadczenia przy uprawie z nasion. Nie sądzę, aby konieczny był pełny cykl 24/0, aby uzyskać dobre wyniki wzrostu. Pozostaje to chyba zarezerwowane dla uprawy z sadzonek, przy czym i tu zdania są podzielone. Wielokrotnie zastanawiałem się podczas tej fazy, dlaczego ta uprawa jest tak skomplikowana, jakby to był mój pierwszy raz. Nie był to mój pierwszy raz, więc przebieg wydarzeń wprawił mnie w lekkie zakłopotanie. Nie widziałem żadnych poważnych błędów. Temperatura na poziomie około 23 stopni Celsjusza. Odległość do LSR? Około trzech centymetrów. Gleba uprawowa bez nawożenia wstępnego, ale z porcją perlitu. Wilgotność? W porządku. Postępowałem tak, jak zawsze.
Próba Kwitnięcia w Przypadku Nasion Regularnych
Każdy, kto używa regularnych nasion wie, że w momencie, gdy rośliny mają co najmniej trzy międzywęźla, a wśród nich co najmniej jeden rząd liści pięciopalczastych, można rozpocząć próbne kwitnienie. Wszystko, co należy zrobić, to zmienić cykl oświetlenia na 12/12. Gotowe! Ma to na celu osiągnięcie pewności działania co do płci i zmniejszenie nakładu pracy. W końcu każdą roślinę trzeba tak uprawiać, jakby to był żeński okaz. W przeciwnym razie cała sprawa nie ma większego sensu.
Jeśli przycinamy rośliny, aby były bardziej rozkrzewione i mniejsze, sadzonki same się przyjmą. W końcu ich hodowla również powinna być wartościowa. Wszystko to kosztuje czas, pieniądze i energię. Ale ponieważ, statystycznie rzecz biorąc, 50% wszystkich regularnych nasion to nasiona męskie, to warto zdecydować się na stosowanie metody próbnego kwitnienia. Kiedy ostatnia sadzonka ujawni swoją płeć, należy drastycznie zwiększyć dzienny czas naświetlania do 24 godzin, przesadzić roślinę do nieco większej doniczki i dać jej pierwszy delikatny zastrzyk azotu. Kilka dni później należy przyciąć powstały podczas próby kwitnięcia wierzchołek oraz maleńkie pędy kwiatowe w osiach liści.
Ten etap uprawy powinien przypaść na połowę maja, a do połowy sierpnia powinny się pojawić kolejne pąki, tym razem już te prawdziwe.
Uprawa Outdoor
Nadszedł czas, aby wysadzić rośliny na dwór. W przeciwieństwie do kilku innych roślin, które równolegle uprawiałem na dworze, ten Hindu Kush miał się zadomowić w 50-litrowej donicy. Aby to zrobić, trzy tygodnie wcześniej przygotowałem puszystą mieszankę gleby z wysokiej jakości ziemi, odrobiny kompostu i perlitu. Przy takim rozmiarze doniczki korzenie mogą się dowolnie rozwijać, a jednocześnie roślina nadal będzie mobilna. W zależności od pogody, bez większego wysiłku mogę wystawić roślinę na zewnątrz lub schować do szklarni. Może to być zaletą w przypadku długotrwałych opadów deszczu, zwłaszcza w fazie kwitnienia.
Zanim moja roślina była na to gotowa, codziennie przy dobrej pogodzie wystawiałem na taras swoje rośliny odmiany AK, aby się zaaklimatyzowała i wzmocniła pędy. Sprawdziło się to świetnie i cieszyłem się, że przyrost wysokości utrzymywał się w granicach. Z kolei moje okazy odmiany Afghan Kush okazały się być istnymi potworami jeśli chodzi o wzrost. Można było je ujarzmić jedynie poprzez podwiązywanie ich w późniejszym okresie roku.
Na początku właściwego sezonu outdoor, wciąż umieszczałem dobrze rozwijającą się roślinę w szklarni, aby chronić ją przed niskimi temperaturami w nocy, które w tym czasie nadal sporadycznie występowały. Później większość czasu spędzała w nasłonecznionym miejscu na zewnątrz, gdzie otrzymywała średnio od sześciu do ośmiu godzin bezpośredniego światła.
Przy złej pogodzie chowałem ją do szklarni, gdzie bezpośredni dopływ światła był ograniczony do około pięciu godzin, i to tylko z jednej strony. Niestety, jak na mój gust, taka sytuacja miała miejsce trochę za często. W fazie wzrostu pracowałem z podstawowym nawozem Terra Grow, nawozem kompletnym NPK-3-1-3. Nie jestem typem growera, który przesadza z nawożeniem, więc chociaż postępowałem zgodnie z zalecanymi instrukcjami dozowania na litr, to nawozu używałem tylko co drugie podlewanie. Roślina wyraźnie sygnalizuje, kiedy brakuje jej składników odżywczych. U mnie nie było o tym mowy.
Pomimo zdrowego ulistnienia, na przełomie czerwca/lipca mój Afgan okazał się przedstawicielem dość wąskiej linii. Według mnie nie był on rzadki, ale też nie był zbyt krzaczasty. Albo nie miał wystarczająco dużo światła, albo był to fenotyp odmiany Indica, która przeżyła część swoich genów Sativy ukrytych głęboko w Hindu Kush. Przeciwko wariantowi z niedoborem światła przemawiał fakt, że inne odmiany rozwijały się w tym samym czasie i w tych samych warunkach tak, jak należy. Z drugiej strony, kształt liści odmiany afgańskiej nie był tak szeroki, jak w przypadku innych odmian czystej odmiany indyjskiej. To może jeszcze okazać się niezłą niespodzianką.
Kwitnienie
Od połowy sierpnia mój wzrok coraz częściej wędrował w kierunku czubków roślin i osi liści. Tam, gdzie powinny pojawiać się zwiastuny nowo rozpoczynającego się kwitnienia. Niestety, w tej fazie po raz kolejny pogoda była mieszana. Słońce świeciło zbyt rzadko. Z fotoperiodycznego punktu widzenia byłby to argument za wczesnym początkiem kwitnienia, ale na razie tak się nie stało. Dopiero pod koniec sierpnia odkryłem pierwsze kwiaty. Było więc jasne, że cała ta historia będzie się ciągnąć co najmniej do końca października. Pozostało tylko nurtujące pytanie, jak będzie przebiegać faza kwitnienia.
Po około półtora tygodnia od pojawienia się pierwszych pąków, rozproszone włoski kwiatowe przekształciły się w małe kłosy kwiatowe. Od tej pory jako pokarm służyła Terra Bloom, o wartości NPK 2-2-4. Od połowy września można było już lepiej dostrzec małe pąki. Tak więc roślina rozpoczęła swój ostatni cykl życia. Czas ten odpowiadał prawie dokładnie równonocy jesiennej w naszych szerokościach geograficznych, tj. fazie, w której dzień i noc panują dokładnie po dwanaście godzin.
W międzyczasie dyskretna mała roślina o stosunkowo rzadkich liściach i delikatnych łodygach stała się prawdziwym krzewem. Jednak w tym momencie musiałem też zdać sobie sprawę, że akurat ta roślina nie należy do gatunku tych szybkich. Minęło sporo czasu zanim mini kwiatki stały się czymś na kształt porządnych pąków.
Od końca września pogoda była już w miarę chłodna. Deszcz padał z przerwami, a ja stwierdziłem, że bezpieczniej będzie umieścić moją roślinę na stałe w suchym miejscu. Tak więc, poza małymi wyjątkami pozostałe cztery do pięciu tygodni roślina spędziła w szklarni. Odbyło się to trochę kosztem wydajności światła, ale lepiej trochę zmniejszyć plon z powodu nieoptymalnych warunków świetlnych niż ryzykować powstaniem pleśni z powodu stale podlewanych pąków i całkowicie stracić plon.
W połowie października, około cztery tygodnie po rozpoczęciu kwitnienia, spodziewałem się konkretnego przyrostu pąków, jak to się dzieje z wieloma roślinami trawki w tym momencie fazy kwitnienia. Przy wysokości około 1,8 metra, kilka pączków wielkości pięści i dziesiątki mniejszych bryłek byłyby czymś całkowicie normalnym.
Kwiaty mojej roślinki również się powiększyły, ale nie w takim stopniu, jakiego się spodziewałem. Powoli, z ciężkim sercem, musiałem pogodzić się z faktem, że prawdopodobnie nie mam do czynienia z super wydajnym fenotypem. To, co uzyskałem, to duża liczba kwiatów wielkości orzecha włoskiego, które w ciągu następnych kilku tygodni coraz bardziej zmieniały kolor na purpurowy.
W tym momencie piękna kolorystyka była w stanie tylko w ograniczonym stopniu pocieszyć mnie w związku z tak skromnymi zbiorami, jakich można się było spodziewać. W końcu miałem nadzieję, że uda mi się uzyskać jeszcze akceptowalny plon dzięki mnogości gałęzi rośliny. Wraz z pierwszymi zimnymi nocami, niektóre liście przybrały prawie czarny kolor, a ja byłem coraz bardziej podekscytowany doświadczeniem palenia.
Zbiory i Podsumowanie
Jeśli postępujesz zgodnie z opisem producenta, możesz przygotować się do zbioru od końca września. Dla mnie jednak to właśnie w tym czasie główny rozkwit zaczął się naprawdę rozkręcać. Dopiero pod koniec pierwszego tygodnia listopada zdecydowałem się na zbiory. Słoneczne dni były teraz rzadkością, a wzrost masy kwiatowej nie był już spodziewany. Również trychomy, poprzez swój kolor i mleczną barwę wskazywały, że nadszedł czas zbiorów.
Oczyszczenie gałęzi z liści, na których widnieją liczne, małe pąki trwała jakby całą wieczność. Kolejne dwanaście dni upłynęło na delikatnym suszeniu na strychu. Ostatecznie nie byłem zachwycony wagą wysuszonych kwiatów, ale pogodziłem się z efektem końcowym. Skrycie spodziewałem się gorszego wyniku. Przede mną leżało niecałe 70 gramów suszu.
Dodatkowo, jakby w nagrodę, udało mi się zrolować ze swoich dłoni nieco haszyszu. Konsystencja zioła była stosunkowo zwarta i zbita. Wielkość plonu znacznie odbiegała od opisu hodowcy, ale to się regularnie zdarza. Decydującym czynnikiem była dla mnie teraz raczej jakość podczas palenia. I ta była po prostu fenomenalna.
Smakowo moje zioło wykazywało delikatne nuty drewna. Dym nie jest drapiący, ale też nie owocowy. Rozgościłem się wygodnie na kanapie w domu, by dokonać pierwszej degustacji. Po czterech buchach wygodnie się oparłem i przeczekałem. Producent reklamuje, że ten Afghan Kush produkuje wartości THC wynoszące nawet 20 procent. Siła nie była wprawdzie dla mnie punktem decydującym. Moja uwaga skupiła się raczej na sposobie działania. Wyczułem dobre działanie CBD, którego wartość w odmianach afgańskich jest często dość wysoka. Nie zawiodłem się. Kilka minut po zaciągnięciu poczułem przyjemną, fizyczną ociężałość. Jednocześnie działał niezwykle odprężająco na umysł – redukując stres. W rezultacie zasnąłem w ciągu dziesięciu minut.
Powszechnie wysoki poziom THC łączy się z fizycznymi efektami, porównywanymi do jazdy kolejką czy częściowo psychodelicznymi odczuciami umysłowymi, to reklamowane 20 procent nie odegrało w moim przypadku przytłaczającej roli. Niekoniecznie jednak efekt ten określiłbym jako narkotyczny, jak podaje opis producenta. Równie dobrze mógłbym oglądać telewizję, malować lub gotować (to ostatnie chyba moje ulubione zajęcie) po tym, jak rozkoszowałem się swoim ziołem. Jedyną rzeczą, na którą nie miałbym ochoty, były przedłużone zajęcia fizyczne. Myślałem o Afganistanie. Krajobraz, ludzie i życie, które tam się toczy. I w ten sposób poczułem, że w tej trawce odnajduję niektóre z moich wspomnień o tym kraju. Spektakularny widok kolorów, trochę szorstka konsumpcja, ale autentyczna, efekt szczery i relaksujący.
Uprawa tej odmiany wystawiła na próbę moją cierpliwość i nerwy. Ale efekt był daleko wykraczający poza moje oczekiwania. Niestety nie pobrałem z mojej rośliny żadnych klonów. Jestem pewien, że w ten sposób z pewnością uzyskałbym większy plon. Jednocześnie, pocieszam się myślą o moich pozostałych czterech nasionach z paczki. Mam nadzieję, że wśród nich znajdzie się jeszcze jeden podobny fenotyp. Może dobrym pomysłem byłoby skrzyżowanie jednej z moich odmian Afghani z jednym z tych okazów Afghan Kush. Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, jak to wyjdzie.